Lubię ten koniec roku i koniec. Chętnie zapadam się w fotelu, analizując wydarzenia z ostatnich 12 miesięcy. Tak już mam, taki typ człowieka. Choć kobiety z „ligi kobiet” w Seksmisji twierdzą, że tylko chory zastanawia się nad sobą 😀
1.12 i jak zawsze, gdy jest świąteczna przerwa, nie śpię. Nocny Marek, moje drugie imię. Obok mnie siedzi klon i mistrz mój w dotrzymywaniu nocnego towarzystwa, Nocny Marek Dwa Zbigniew.
Gdy zerka mi przez ramię, strzelam go w ucho, bo przecież tego nie znoszę. Gdy mi się tak patrzy na ręce i nieskończoną pracę.
Po sekundzie jednak myślę sobie – ja to mam dopiero szczęście. Zagląda bo mnie lubi. Mam to szczęście. Zagląda, bo jest.
Im więcej niedoskonałych zagnieceń na skórze, tym bardziej cenię te zwykłości. Banały z nudnej kanapy. Sumę wdechów równą wydechom.
Życiowa rutyna i przyzwyczajenie do tego, że mnie się te wdechy w ogóle należą, bo przecież jeszcze jestem młoda całkiem i życie przede mną, są coraz rzadsze.
Z każdym dniem dostrzegam, jak bardzo mnie się należy zupełnie nic. I gdyby w życiu coś było według zasług – to strach pomysleć.
Jestem. Oto mój powód do zadowolenia. Oto mój złożony pretekst do szczęścia.
A wszystko, co ponad to…to już prawdziwy luksus, pakiet vip, nieocenione bogactwo życiowe.
A to, że On mnie kocha – to Ci dopiero heca!
A podobno ja w życiu nic nie mam, niczego się nie „dorobiłam”.
E tam.