„Jeszcze wiosenne deszcze obudzą ruń zieloną
Jeszcze zimowe śmiecie na ogniskach wiosny spłoną”.
Zatrute jabłko.
Zrozumiałam wszystko po sposobie, w jaki zadała to pytanie: „kiedy ostatnio robiła pani USG”.
Chwilę później szłam po ulicy i natknąwszy się na kobietę, która obserwowała mnie w mediach społecznościowych usłyszałam: „Pani musi mieć królewskie życie”
Tymczasem oznajmiono mi, że mam dwa guzy.
Królewskie życie to przecież nadal nic z bycia Bogiem, wszystko zaś z bycia człowiekiem. Więc może to prawda. Miałam królewskie życie.
Jak to jest, że w tym samym momencie, gdy nas tworzą, spożywamy to zatrute jabłko, wieńczące dzieło zawsze w ten sam sposób. Umieramy. W naturalnym cyklu życia – umieramy. Ale kto by chciał o tym słyszeć jeszcze przed czterdziestką.
Byłam banalna jak 150. Nie uciekłam od kłębu pytań standardowych. Byle jakie, sztampowe, z kina klasy B. Jednak w całym natłoku refleksji nie o siebie martwiłam się najbardziej. Dobijała mnie dręcząca, odbierająca mi dech w piersiach myśl: „On nie przeżyje mojego końca”.
Ból i cierpienie w każdym możliwym aspekcie bycia człowiekiem, sponiewierały mnie, niszcząc każdą wcześniej zbudowaną strukturę, każdy sukces i niemal każda relację.
Ale nie, to nie jest opowieść o cierpieniu i jego sensowności bądź jej braku. To nie wylewany żal, przyodziany w słowa przeoranej kobiety. Nie. To zupełnie nie to. To pieśń o miłości, w której On dostojnie, bez skargi i grymasu jest przy jej dobrych i najgorszych nastrojach. To pieśń o tym, jak mężczyzna, o którym źle mówiono bo był zbyt zwykły, nosił ją na rękach do toalety.
Bo jego piękna Księżniczka Złota Królewna, zmieniła się nagle w kłębek fizjologii.
Odarta z jedwabiu nadal byłam tyle samo warta.
Dwa lata później jestem w kolejnej wędrówce. Szczęśliwa bo przecież żyjąca, buduję, nucąc sobie niesporadycznie:
„Jeszcze wiosenne deszcze obudzą ruń zieloną
Jeszcze zimowe śmiecie na ogniskach wiosny spłoną
Jeszcze w zielone gramy, jeszcze wzrok nam się pali
Jeszcze się nam pokłonią ci, co palcem wygrażali
My możemy być w kłopocie, ale na rozpaczy dnie
Jeszcze nie, długo nie”.