Love Autumn. Sukienka w pomarańczowe kwiatki.

Ciąg dalszy tych niepasujących do mnie jesiennych kolorów. Tym razem czarny – dla „zimnego lata” którym jestem, totalnie nietrafiony – w zestawieniu z pomarańczowymi kwiatuszkami – tym bardziej nietrafionymi. No przecież w czarnym dobrze tylko tym ciemnym typom dziewczyn, które nigdy nie będą w nim wyglądać funeralnie – ciemnej zimie i ciemnej jesieni. Pomarańczowe kwiatki? No to dla dziewczyn spod znaku ciepłych jesieni i wiosen…Gdzie mnie do takich zestawień. A tymczasem  jesień… i te czerwone jabłka w sadzie, którym się cieszę jak dziecko, ponieważ pierwszy raz w życiu posiadam. No więc, gdy tylko w stadzie różnorodnych odzień dojrzałam piękną sukienkę, w stylu grzecznej pensjonarki, zupełnie w nie moich kolorach…zdobyłam czym prędzej.

Zimno było, jak nie wiem co. Ale słońce wyszło więc sobie wymyśliłam, że pójdę zrywać te żółte i pomarańczowe kulki. Będę dekorować dom, tym pomarańczem i wszelakim kolorem jesieni, którego przez wszystkie pozostałe pory roku nie cierpię! Oczywiście do tych pomarańczowych i żółtych kuleczek pasuje ta najnowsza, wykopana w dziwnym miejscu, sukienka. Sukienka, która wisiała na wieszaku zupełnie niedoceniona. Czekała…aż ją docenię ja, która nie znoszę pomarańczowego. Ale ten aksamit…ten piękny styl uczennicy z dobrej pensji…No i przecież mamy jesień, jedyny moment, w którym zdobywanie takowych sukienek jest wytłumaczalne.

Więc założyłam. I poszłam zrywać te żółtawe kulki. Oczywiście Zbyszek, mój mąż ze mną. On to lubi, ja to lubię…wszyscy zadowoleni. Oczywiście palce nam zgrabiały – mi od zrywania, jemu od pstrykania…Ale znowu – te kolory jesieni uwiecznione w kadrze…Przychodzę do domu, oglądam i jestem dumna z niego, z siebie również zadowolona…Więc warto było znowu zmarznąć.

Sukienka. Przepiękna, wykwintnej jakości. NO NAME. Coś tam jest na tej metce…ale zupełnie nie wiem co. I nie wiem jeszcze, czy trafi do mojego sklepu – bo przecież pokusę mam, by ją sobie zostawić. Nietypowo śliczna. Zastanowię się. Chyba, że mnie ktoś namówi…ale czy można sprzedać coś tak niepowtarzalnego? Wszystko przecież, co „spod ziemi” wydobywam, nigdy się już nie powtórzy. Każde ubranko jest pojedyncze. Zatem…zastanowię się. Tymczasem zapraszam do oglądania i odzywania się do mnie od czasu do czasu, bo to jest chyba najfajniejsza część tej całej roboty 🙂

Zapraszam do sklepu online

Strona używa plików Cookies

Korzystając ze strony akceptujesz politykę prywatności i politykę plików cookies.