Love autumn. Princesse dress.

Wybraliśmy się nad jezioro. Na wsi. Ponieważ cały tydzień myślałam o tym, że chcę założyć tę „princesse dress”, by zrobić zdjęcia na plaży. Było gorąco z zimna! Z termoforem, kubkiem termicznym w łapie, futerkiem, które zakładałam po każdym zdjęciu i…nie powiem, czym jeszcze – daliśmy radę. Ja i mój mąż, któremu też łapki od zimna grabiały. Było warto. Zdjęcia bowiem.. po prostu do mnie przemawiają! Tym razem mniej kolorów, mniej jesieni w jesieni oraz dużo czerni, bieli i trochę czerwieni. Poczułam się szczęśliwa. Tak, ponieważ dla mnie całe to robienie zdjęć, ubieranie sukienek – w których czuję się tak wyjątkowo – jest jak panaceum. Lekarstwo na smutek. Tak – smutek. Przydarza się również i mnie. Dlatego znalazłam mój sposób na detoks myśli. Ubrania, zdjęcia i niewątpliwa wspólna radość (Anety & męża Zbyszka) z efektu końcowego. Warto. I choć przeznaczeniem tiulowej sukienki jest wybyć z „Szafy Anetaki”, by trafić do szafy kogoś, kto pragnie tej „princesse dress” to jednak i ja miałam z nią swoje pięć minut.
Ciężko będzie pokazać na tych zdjęciach wszelakie walory tej sukienki. To pewnie uda się dopiero wówczas, kiedy dotrze do mnie zamówiony manekin. Jednakże wierzchnia warstwa tego cuda to wspaniały, delikatny tiul w urokliwe groszki. Pod spodem czarna podszewka zakończona delikatną tiulową falbanką, która wystaje spod wierzchniego tiulu. Nie wiem, czy miałam na sobie kiedykolwiek coś bardziej urokliwego. W trakcie robienia tych fotek czułam się, jak Kopciuszek uciekający z balu, któremu przed chwilą przydarzyła się przygoda wszech czasów. Przygoda, która za chwilę na zawsze zmieni moje życie. A może… a może ta sukienka odmieni życie kogoś innego? Bardzo bym sobie tego życzyła. Niech sprawi radość innej totalnie fajnej dziewczynie, która wkładając „princesse dress” poczuje się tak wyjątkowa, by móc od tego momentu być już na zawsze dumną z siebie księżniczką.


Wiem, że panie, które noszą rozmiary powyżej S będą zaraz na mnie krzyczeć, ale niestety i owa sukienka w malutkim rozmiarze: tym razem 34 – czyli nielubiany przez normalną część populacji fajnych dziewczyn – XS. Wybaczcie kobiety powyżej 34. Znajdę również i dla Was coś wyjątkowego. To dopiero moje skromne początki. Ale rozkręcę się. Obiecuję! Sukienka bardzo przyzwoitej marki „Vero Moda”. Cena 60 zł.
Totalnie wieczorowy look. Wesela, przyjęcia bale… A jeśli ktoś nie czułby się pewnie z tak totalnie odsłoniętymi ramionami to zdradzę sekret – w wewnętrznej części gorsetu wszyte są zaczepy do ramiączek. Można zatem takowe dokupić sprawiając tym samym sobie większe bezpieczeństwo ;). Jeśli któraś z Was zażyczy sobie troszkę innych zdjęć sukienki, to oczywiście – wykonam. Tym bardziej, że w tym tygodniu wreszcie przybędzie mój wyczekany manekin, na którym to zamierzam dokonać dodatkowej prezentacji powyższego fatałaszka. Tymczasem zmykam nacieszyć oczy, póki „princesse dress” wisi jeszcze w Szafach Anetki.

Zapraszam do sklepu online

Strona używa plików Cookies

Korzystając ze strony akceptujesz politykę prywatności i politykę plików cookies.