Mam na imię Zmiana.
Zmiana, moje drugie imię, z którego jestem naprawdę dumna. I tak, jak ANETA niewiele o mnie mówi, tak ZMIANA absolutnie mnie określa i mówi o mnie wszystko, bowiem zmieniam się nieustannie, niemal na wszystkich życiowych obszarach: praca, przeprowadzki, odżywianie, waga, ubiór…
O jednym z nich chciałam Wam dziś troszkę opowiedzieć, ponieważ rzecz tyczy się wyglądu.
„Ideał kobiecości” , „wspaniała figura” „jesteś tak filigranowa i delikatna” … takie i wiele innych zdarza mi się dziś słyszeć naprawdę często. Nie będę się wypierać, że nic to dla mnie nie znaczy. Czerpię pewnego rodzaju satysfakcję z podobnych komplementów (choć naprawdę moja figura nie jest idealna!); stoczyłam przecież wiele bitem o siebie – w tym bitwę o mój dzisiejszy wygląd – musiałam na tej drodze pokonać otyłość, depresję, odrzucenie, brak chęci do życia i myśli samobójcze. Tak tak – samobójcze.
Jak wpędziłam się w tarapaty?
Etap szkoły podstawowej – to moje najszczęśliwsze, dziecięce lata. Byłam lubiana, pewna siebie, dusza towarzystwa i podobno „dziewczyna do tańca i do różańca”. Bez problemów z nauką przeszłam przez ten ośmioletni okres czasu, posiadałam przy tym u boku przyjaciół we wszystkich możliwych klasach mojego rocznika. Do dzisiaj łezka się w oku kręci na wspomnienie ilości towarzystwa dookoła. Jednak szczęśliwa ósma klasa nie trwała wiecznie. Nadeszło „wymarzone” licum, które stało się niczym wieki średnie – epoka mroku, beznadziei i absolutnego odrzucenia. Problemy adaptacyjne przełożyły się na problemy z nauką – z czasem stałam się najbardziej wyśmianą osobą w klasie, najgorszym uczniem, którego nie lubi nikt. Nauczyciele – o zgrozo – dorzucali trucizny, pokazując mi absolutnie, że jestem totalną idiotką! Nie wiem, czy dziś jest możliwe, by nauczyciel powiedział uczniowi przy całej klasie, że jest głupi i do niczego się nie nadaje… jednak wtedy, w czasach mojego liceum – to była normalne i dozwolone. Przeżywałam to na każdej niemal lekcji matematyki. Z czasem stałam się człowiekiem, który siedział w ostatniej ławce pod ścianą, kuląc się tak bardzo i pochylając w nadziei, że taka pozycja uczyni mnie niezauważalną dla nauczycielki. Ten czteroletni koszmar doprowadził mnie do otyłości, depresji, prób samobójczych i 2 dużych słoików Nutelli pochłanianych za jednym zamachem. Do dziś zastanawiam się, jak w ogóle udało mi się przeżyć? Jak udało mi się skończyć liceum i nie trafić na oddział zamknięty???
Tego do końca nie wiem, choć tak – wydarzyło się kilka nieoczekiwanych sytuacji – w tym poznanie mojego Zbyszka – które przyczyniły się do tego, że przetrwałam w jednym kawałku, choć rany trzeba było leczyć jeszcze wiele lat.
Najbliższe otoczenie.
Byłam grubasem. Tak. To słyszałam na okrągło od kiedy z normalnej nastolatki stałam się dziewczyną o 30 kilogramów za dużą. O tym, że jestem spasiona, gruba, tłusta, brzydka słyszałam naprawdę na okrągło i wszędzie. W domu, w szkole, na ulicy…bezpiecznie było tylko we własnym pokoju – sam na sam. Trudno zachować zdrowie psychiczne, nie popaść w depresję, gdy oprócz tego, że jest się głupim, słyszy się jeszcze, że spasionym i brzydkim prawda? Ból był tym większy, gdy patrzyłam na klasowe piękności, które przebierały w chłopakach. Ja jedna nie wzbudzałam zainteresowania zupełnie w nikim…Trudno przecież interesować się kimś, kto źle wygląda, jest mało inteligentny a w dodatku zazwyczaj jest tak skulony, że nie bardzo go widać. Oto ja i moje nastoletnie życie.
Jesteś za chuda.
W domu nieustannie słyszałam o tym, że jestem za gruba nie otrzymując przy tym żadnej pomocy i propozycji na zmianę. „Jesteś grubasem” – poradź sobie z tym! Czasy mojej młodości to była jeszcze przedinternetowa i przedsmartfonowa epoka. Dostęp do blogów kulinarnych, traktujących o zdrowym żywieniu był totalnie skąpy w porównaniu z dzisiejszym.
Błędne koło – niemożność zapanowania nad wagą, brak sukcesu w podejmowanych próbach, by zrzucić kilogramowy balast, wpędzał w kolejne obżarstwo, zajadanie niepowodzenia i ciemniejszą depresję. Znacie ten stan?
Zauważalna zmiana przyszła wraz z mężem. Jeśli coś mi się w życiu udało – to wybór Jego na męża! Wbrew woli wszystkich! Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że to ten. Moje najszczęśliwsze lata, to lata z nim, lata po ślubie… Gdy słyszę, że małżeństwo to niewola, to po prostu nie wiem o czym mowa – ale zostawmy to na inną opowieść :D.
Niemniej to przy NIM zaczęłam rozumieć, dostrzegać, że mogę być a nawet, że już jestem piękna. Bezwarunkowa miłość i akceptacja działa cuda! Naprawdę. Poczucie bezpieczeństwa złamało cało zło we mnie i kłamstwo, w które wierzyłam: „JESTEM NIKIM”. To nie było proste. To nie było szybkie. Zaczęłam jednak pozwalać sobie na luksus troszczenia się o siebie samą, dbania o siebie, myślenia o sobie dobrze: „tak jestem przecież wartościowa tylko zapomniałam”.
Po 18 latach procesu zmiany jestem dzisiaj w tym miejscu: kocham siebie, nie wstydzę się siebie i absolutnie akceptuję siebie (choć te moje uda… 😉 ). Wiele troski i uwagi poświęcam temu, co uważam za piękne. Z dbałością wybieram ubrania. Z dużą uwagą i troską odżywiam moje ciało bo po prostu myślę sobie: „zasłużyłaś dziewczyno na zdrowie i piękno – nie dlatego że zrobiłaś coś super – ale po prostu dlatego, że jesteś”. Tak sobie dzisiaj mówię. Nie ma dni, bym nie była dumna z przebytej drogi, ze stoczonych bitew i zwycięstw.
A na to wszystko – na to wszystko i tak zjawiają się Ci, którzy mówią teraz: ” jesteś za chuda” „staro i źle wyglądasz” „przytyj”. Wrrrrrrrrrrrrrrrrrrr! To są dokładnie ci sami, którzy mówili: „za gruba” i „spasiona”. Zdaje mi się czasem, że są tacy ludzie, dla których dzień bez hejtu jest dniem straconym – macie podobne obserwacje?Dzisiaj jednak, kiedy słyszę te cudowne „komplementy” nie zasiadam do słoika z Nutellą. :D. Dzisiaj – dzisiaj ON robi mi najpyszniejsze na świecie wegańskie capucino, a ja wkładam na moje „za chude ciało” kieckę, o której marzą TE, dla których jestem za chuda, a potem – potem piję swoje zdrowie, cisząc się tym, kim dzisiaj jestem.