W czasach niewdzięcznych.
Kilka myśli o tym, że jeszcze, ciągle i prawdziwie jest z czego się cieszyć. Choć świat trzęsie się w posadach…
Jest jeszcze z czego się cieszyć.
Póki żyjemy.
Takie mam myśli w czasach, gdy mi nie wolno niemal nosa za okno wystawić.
I chociaż świat zza szyb smakuje trochę inaczej, to przecież nadal smakuje?
Nie, to nie znaczy, że się nie złoszczę, nie tupię nogami. Są chwile, w których wszystko we mnie wrzeszczy, by chwilę później zamilknąć.
Bo na przykład on zrobi głupią minę i to już mi wystarczy. Śmieję się, zachłystując łapczywie życiem przy okazji.
Ta zaraza spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Tak, jak na całą resztę. Ale ja już znam to uczucie! Bo kiedy Ci mówią, że masz dwa guzy, to mniej więcej tak samo się czujesz. Świat się jakoś trzęsie w posadach, tyle że tylko ten Twój, osobisty. Teraz nam się trzęsie wszystkim na raz. Wszystkim nam nagle powiedziano okropną diagnozę, nikt nie wie, czy zaliczy miękkie lądowanie.
Cztery lata temu byłam w tym samym miejscu. Nie wiedziałam, kiedy, jak i gdzie ta burza się zakończy.
Hm. Tak sobie myślę, że przecież każdego dnia pewność kolejnego poranka nie jest czymś, za co można oddać głowę.
Właściwie jak wczoraj, tak i dzisiaj. Nikt nie wie.
Cóż więc się zmieniło.
Ciągle mam ten sam wybór: zmarnować dni tygodnia, bądź kwitnąć przed oczami innych, wnosząc w ich życie choćby chwilową nadzieję na kolejną słoneczną wiosnę. Tak chcę. Tego chcę. Nie zniweczyć godzin, wybierając żal do świata. I chociaż mój świat trzęsie się w posadach i nie mam pewności, czy to ostatni raz – wybieram.
Zachwyt zwykłym życiem w czasach niezwykłych.
I modląc się o to, by nie stracić wszystkiego – dziękuję. Że jeszcze nie w tej chwili.
Sukienka: Marie Zelie.