Czy wrażliwiec może być szczęśliwy? Krok 1.
Wrażliwiec. Człowiek, który zdaje się być skazany na nieszczęście. Niczym źdźbło trawy, nadłamywany lekkim podmuchem wiatru. Oto ja. Wszystkie włoski czuciowe na wierzchu, skutecznie komplikują moje życie, czyniąc istotą podatną na nadmiernie szybkie odczuwanie bólu; istotą, której empatia i odczuwanie cierpienia niekiedy nie pozwalają normalnie funkcjonować. Zadane rany goją się długo, doprowadzając częstokroć do wniosku: „nie umiem żyć”. Tymczasem… ja wrażliwiec jednak żyję, ciesząc się niezmiernie każdą sekundą, jestem wdzięczna za bycie tu i teraz! Dochodzenie jednak do tego stanu rzeczy, zajęło mi wiele lat i nie było sumą nieprzypadkowych zdarzeń, tylko podjętych decyzji, które pozwoliły mi żyć w pełni szczęśliwym życiem.
No więc jak ja to zrobiłam?
Od początku.
Taka, jak jestem dziś – nie byłam zawsze. O tym najlepiej wie Zbyszek, który poznał mnie, jako bardzo nieszczęśliwą osobę, z dużą nadwagą, skrajnym poczuciem odrzucenia, barkiem akceptacji siebie samej i pragnieniem śmierci. Moja dusza wrzeszczała z nieszczęścia.
I dzisiaj, siedząc w moim ukochanym bujanym fotelu, myślę sobie, że nie dotrwałabym obecnej chwili, gdyby nie pewne wybory, które okazały się właściwe i dla mojego życia – kluczowe. Dziś chciałabym Wam powiedzieć o pierwszym z tych wyborów, o pierwszej decyzji i kroku numer jeden. Uważam, że pełnia szczęścia naprawdę nie jest możliwa…jeśli człowiek nie zacznie właśnie od tego, kluczowego, którym jest…
…przebaczenie
Prawdziwy klucz do sukcesu. Najcenniejszy z kluczy, otwierający najważniejsze drzwi. Drzwi, których poszukuje cała ludzkość, dążąc do poczucia szczęścia.
Gdy rozpoczęłam tę przygodę, przygodę z przebaczeniem, byłam tak mocno poobijanym człowiekiem, a lista tych, którzy zadali rany była długa. Począwszy od szkolnych nauczycieli, którzy skutecznie utwierdzali mnie w wierze i przekonaniu, że jestem istotą głupią, po znajomych, przyjaciół, skończywszy wreszcie na rodzicach.
(Pamiętam moment, w którym zdałam sobie sprawę, że muszę przebaczyć lekarzom, którzy w dzieciństwie oszukali mnie, namawiając na zabieg, który miał być zabiegiem pod narkozą, w rzeczywistości zaś zadział się „na żywca”, sprawiając mnóstwo fizycznego bólu. To zdarzenie sprawiło, że nosiłam w sobie traumę ponad 20 lat i jako dorosła kobieta żyłam historią z dzieciństwa, nienawidząc rodu lekarskiego i wszystkich, którzy z tamtym zdarzeniem mieli coś wspólnego. Ta okrutna historia, która mogłaby odejść w zapomnienie, toczyła moje życie, jak paskudny robal).
Przez wiele lat myślałam sobie, że trzymanie niechęci, bądź co gorsza – nienawiści – wobec krzywdzicieli, jest swego rodzaju zemstą za zadane mi rany. Za zdrady, wykorzystanie, odrzucenie. Nie wybaczę, a co, niech mają za swoje!
Bardzo się zdziwiłam, gdy odkryłam, że nieprzebaczenie wyrządza krzywdę przede wszystkim mnie samej! W pewnej chwili naprawdę dostrzegłam, że te wszystkie zadry w sercu rozsiewają gorzkość po moich emocjach, czyniąc mnie człowiekiem nieszczęśliwym, przygnębionym i bardzo skupionym na własnych krzywdach i bólu. Nie chodziło wcale o to, że nie doświadczyłam zła ze strony ludzi – doświadczyłam w ilości ogromnej! Tak bardzo doświadczyłam zła, że nie obce są mi próby samobójcze. Naprawdę. W pewnym momencie ciężar życia dla wrażliwca był nie do udźwignięcia. Wtedy zdawało mi się, że samounicestwienie to jedyne wyjście: przecież ja „nie umiem żyć”.
Decyzja o przebaczaniu wszelkiemu stworzeniu, stała się moją przepustką do wolności. Z czasem nauczyłam się naprawdę systematycznie i w miarę na bieżąco przebaczać ludziom, którzy wobec mnie zawinili – nie znaczy to wcale, że dzieje się to na pstrykniecie palców. Na pstrykniecie podejmuję decyzję – emocje zazwyczaj potrzebują czasu, by odczuć efekty tej decyzji. Ale tak – ten dzień zawsze nadchodzi, a ja czuję wówczas tę błogość, którą zapewne musi odczuwać ptak wypuszczony z klatki.
(Choć przyznam się wam, że od zeszłego roku jestem w takim procesie właśnie. Moje emocje jeszcze nie doszły zupełnie do siebie po bardzo intensywnej współpracy z człowiekiem, którego nazwałam przyjacielem, któremu zdecydowałam się zaufać i powierzyć tajemnice mojego życia. Człowiek ten niestety okazał się kimś, kto mnie wykorzystał i zbieranie wrażliwca z podłogi w tym przypadku trwa dłużej niż ustawa przewiduje. Jednak słowa przebaczenia i decyzje o tym, że bez względu na to, jak bardzo cierpię – przebaczam – naprawdę podjęłam od razu. Teraz tylko pracuję nad ty, żeby reszta ciała zdążyła za głową 😀 .
A co ze mną?
No właśnie. W procesie przebaczania całemu światu pojawiła się jednak taka maleńka pułapka, która moje życie bardzo wikła.
Doszłam do tego w zeszłym roku – już zdawało mi się, że przebaczyłam nawet robactwu wszelakiemu a tymczasem… odkryłam to: nie umiem, nie umiem i jeszcze raz nie umiem wybaczać samej sobie!!! Awwwwwwww
Gdy skrzywdzę kogoś, kogo naprawdę kocham (nie ma się co czarować, wszyscy to potrafimy) to po pierwsze: mam ochotę błagać o wybaczenie w każdej sekundzie mojego życia, aż do końca świata, stając się przy okazji namolnym dziewuszyskiem, a później – a później przyłazi ten natrętny mój najlepszy kumpel, rozsiada się bo przecież ja częstuję go wszystkim co mam w chacie: SAMOKRYTYK – i szepcze do uszu wrażliwca: „jak ty mogłaś??????????????????????????????!!!!!!!!!!!!!!!” Noooo i ten gość latami potrafi gadać tę samą frazę, siedzieć ze mną przy każdej kawie, a ja pomimo zdrowego rozsądku – słucham go, mało tego – powtarzam za nim w nieskończoność!
Oto prawdziwe wyzwanie dla Kobiety Wrażliwca – przebaczyć sobie niedoskonałość, przebaczyć sobie to, że ktoś w wyniku mojego działania mógł cierpieć… (a mam niesamowicie prężny umysł jeśli chodzi o wyobrażanie sobie ludzkiego cierpienia – a to w tym wypadku nie pomaga).
Mam odwagę dziś o tym pisać i mówić tylko dlatego, że sam doświadczyłam i nadal doświadczam właśnie takiej rzeczywistości.
Daleka jestem od mądrowania się cudzą mądrością. Nie naczytałam się 🙂
Po prostu się „nażyłam” i dziś cieszę się z tego, że się cieszę.
Każdego dnia, gdy przychodzę do domu, w poczuciu szczęścia zasiadam z mężem do kawy.
Choć do ideału daleko, a samochód się psuje…cieszę się każdą chwilą, bez wątpienia dziękując za to, że jestem.
No to co? Przebaczamy?