O matko.

Marzy mi się, by jesień mojego życia, była równie piękną i elegancką porą roku, co czasy obecne. Bym w wieku dojrzałym potrafiła akceptować zmarszczki, pomimo że pielęgnuję skórę, by opóźniać czas ich pojawiania się. Chciałabym również tu i teraz być inspirującą córką, która zachęci własną mamę, do bycia kobietą z klasą, która troszczy się o siebie, dba o wygląd, dobrze dobraną garderobę, ciesząc się życiem dojrzałej kobiety, która nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.


Po kim ja to mam?

Nie wyssałam tego z mlekiem matki i właściwie nie wiadomo „po kim ja to mam”. Zamiłowanie do piękna, dbania o siebie, o moją garderobę i otoczenie. Skąd się wzięła ta potrzeba, czynienia świata piękniejszym.

To nie od Niej nauczyłam się co do czego pasuje. I to nie Ona nauczyła mnie gotować. Całe moje dzieciństwo to Jej emigracja. Nie było więc sposobności zakładania maminych szpilek, szminkowania ukradkiem moich dziecięcych ust jej szminkami.

I oto jestem. Kocham wszystko, co piękne, a dbałość o otaczający mnie świat, stała się moją największą pasją. I kiedy żartuję – mówię: „jeśli coś nie wygląda, to po co”.

Pół dnia latałam po mieście za odpowiednimi beretami. Wymyśliłam, że zapakuję nasze głowy w zielony i bordowy. Kiedy już przyczłapałam do domu z łupem, Ona oznajmia: „nie założę beretu na głowę, nie ma mowy!”. Cały wieczór staram się jej udowodnić, że naprawdę będzie dobrze. Układam, formuję, poprawiam każdy kosmyk włosów.

– Okropnie — słyszę.

– Pójdziesz w berecie i koniec — oto ja, mały ubraniowy despota.

– Ale na pewno nie w bordowym!

Następnego dnia około południa oznajmia mi, że sama pomaluje sobie oczy.

– No dobra — mówię – a nałożyłaś podkład?

– Nałożyłam.

– To w płynie, czy to w proszku? – pytam.

– To w proszku!

No tak, nałożyła puder i nie widzi różnicy między nim a podkładem. Kosmetyczny despota — to również ja. Więc lecę, pędzę do jej pokoju, by uratować twarz własnej matki, myśląc przy okazji: „kiedy ta kobieta nauczy się, że są dwa produkty — podkład i puder i nie są one tym samym?

Stoi odszykowana.

– Może jednak zrezygnujemy z beretów?

– Niedoczekanie.

Wręczam jej bordowy, widząc, że przewraca oczami. Despota modowy nie odpuszcza.

Na dworze szaleje wiatr, jest mroźno a ja targam ją po mieście i każę rozchylić płaszcz, bo przecież chcę, by cała stylizacja wypadła, jak najlepiej.

– Wyobraź sobie, że jest ci niewiarygodnie gorąco i marzysz tylko o tym, by zdjąć to grube ubranie.

Śmiech.

Zaczynamy mieć niezły ubaw. Znowu. Chwilę temu zrobiłyśmy razem świąteczne zdjęcia i śmiałyśmy się przy tej okazji do łez.

Teraz podobnie. Ja ciągnę ją ze sobą przez całe miasto, ona po drodze prawie gubi buty — ale co tam!

Zbyszek pokazuje nam pierwsze efekty zdjęć. Mama jest zachwycona.

– Boże, jakie piękne! I ten bordowy beret… wyglądamy jak Brytyjki!

Złapała wiatr w żagle. Biegniemy więc w kolejne miejsce, pomimo że nasze stopy krzyczą: „dość!!!”

Ale widzę, naprawdę to widzę — nie tylko ja cieszę się tym, jak wyglądamy i jakie kadry wychodzą spod ręki Zbyszka.

Po powrocie tata dorywa się do pierwszych zdjęć, zrzuconych na komputer.

– Wyglądacie jak Brytyjki! – rzuca.

Ostatni z ludzi, który mógłby to dostrzec. A jednak.

Wszystko jest u nas na odwrót. W tym duecie ja pouczam, wymagam, krzyczę: „dbaj o siebie matko!”

Taki mój dyskretny sposób, by jej okazać troskę i miłość.

Ale ja wiem, że Ona to wie.

Za każdym razem, gdy ktoś mówi jej komplement, że ładnie wygląda, odpowiada z zadowoleniem:

– To dzięki córce.

Doceniam to.

Choć jesteśmy z tych, które łączy szereg niebanalnych zdarzeń i bardzo zawiłych historii… staram się chwytać każdą najmniejszą rzecz, słowo, zdarzenie, które może budować i łączyć. Bo zrobić coś razem — naprawdę bezcenne.

Stylizacja: sukienka i spódnica MARIE ZELIE | płaszcze: VINTAGE | zdjęcia ZBIGNIEW FONS (mój prywatny mąż)

Zapraszam do sklepu online

Strona używa plików Cookies

Korzystając ze strony akceptujesz politykę prywatności i politykę plików cookies.