Mam to szczęście.

Mam to szczęście…

  1. Marcin.
    Kiedy weszłam do kuchni, Zbyszek już wszystko wiedział. Takie rzeczy od razu po mnie widać. Podobno to obrazek na wzór psa bez ogona, merdającego całym ciałem. Zadzwonił. Niespodziewanie – jak zawsze. Nigdy się na nic nie umówiliśmy. Nawet na tę znajomość. On jest przecież zupełnie obcy. Tydzień czasu jadaliśmy przy jednym stole. Wiem o nim całkiem mało. Przeprowadził się. Zmienił pracę. Poza tym u niego dobrze. To wszystko. Mało danych. Za mało na przyjaźń. W sam raz na niespodziankę. Bo ten telefon co jakiś czas dzwoni. I wtedy, jakieś 20 minut wymiany na poziomie serca. To jeden „z tych”. Zupełnie niewielka ilość danych wystarczy, by niespodziewanie, między Warszawą a Wrocławiem wyrzec bardzo szczere: „co u ciebie”. 20 minut przelotu myśli, serdeczności, wzajemnej ludzkiej wrażliwości. Wystarczyło, by pośród mozołu codzienności wejść do kuchni z tym błyskiem w oku. To ten błysk; błysk wyzwolony na dźwięk słów zabarwionych niepojętym poziomem serdeczności. Serce w serce. Zawsze przez telefon. Bo on przecież przemierza świat, a ja stale na tej wsi. A podobno ludzie są dziś źli. Nie wierzę – choć tempo świata budzi mój niepokój, powoduje, że mam do niego wiele zastrzeżeń. Bo przecież moje relacje są tak wirtualne, na telefon. To nic. W sercu zaszła różnica. Łapię to, trzymam, nie puszczam z wdzięcznością. Mam przecież wiele szczęścia, że on co jakiś czas dzwoni i pyta.
  1. Kasia.
    To nie było takie proste. Miała się źle. W ogóle nie chciała ze mną gadać. Ja się uparłam. Widziałam jakieś wyjście z jej sytuacji. Uparłam się, że jej potowarzyszę. Grałam jej na wszystkich nerwach, wypytując o najbardziej skrywane emocje. Wirtualnie. Bo ona o setki kilometrów dalej. Brzęczałam jej nad uchem i skakałam pod jej nosem, jak złośliwa pchła. Przez telefon.
    Kasia się poddała. A ja wiedziałam. Wiedziałam, że od tej pory mam kogoś, kto nie zawiedzie. Kogoś na lepsze i gorsze dni. Nie pomyliłam się. Była ze mną w moich gorszych dniach. W zupełnie inny niedokuczliwy sposób. Ja przecież zepsułam jej sporo krwi – taka moja osobisty metoda na pomoc tym, co się źle mają. Taka przyjaźń to się zdarza zupełnie nieczęsto.Oczywiście. Nie dałam rady z tym bystrym charakterem. Odstawiłam ją na boczny tor. Jestem taka zdolna. Potrafię i to – zawodzić. Utraciła mnie z oczu. 365 dni. A może dłużej. Nie wiem. Przecież nie myślałam o niej. Wczoraj był u mnie listonosz z dużą kopertą. Duża koperta zawsze oznacza coś lepszego niż pismo ZUS. Dwie książki i kartka z motylem. Od Kasi. Dowiedziała się, że mam się źle. Przysłała Toma Hanksa. Bo wie, że jeśli kiedyś zdobędę się na ucieczkę, to oprócz męża zabiorę tylko Hanksa. Nie wiem czy mi wybaczyła. Ale listonosz…przyniósł te książki od Niej. Lekarstwo na gorszy czas. Ona to wiedziała – spędziła przecież ze mną nie jedną noc na tych babskich rozmowach o niczym. Mam wiele szczęścia…
  2. Mr B.
    Po pierwszej rozmowie powiedziałam o nim: „bratnia dusza”. Wcale nie mam pewności, czy w tym jest jakakolwiek wzajemność. Chociaż mój wewnętrzny natręt nie znosi jej braku. Bo przecież, jak się kumplować to jakby dwustronnie. To tak od razu zupełnie całkowicie. Ja tego nie wiem. Wiem za to, że ostatnie dwa lata naciągnęłam jego cierpliwość do nieprzyzwoitej granicy, a on nigdy na mnie nie nawrzeszczał. Chociażby powiedział: „ty głupia babo!” Ale nie. A przecież kiedy jest najgorzej, jestem w stanie gadać tylko z nim. Jeśli z moich ust muszą wyjść na świat jakieś pomyje – to HOP – zjawia się, do usług – Mr B. Jak trzeba – dzwoni codziennie. Jak nie trzeba – też potrafi. Jeśli przy kimś mają mi puścić nerwy – to również…przy nim. To jeden „z tych”. Nie udaje, że wszystko wie. Chociaż podejrzewam go, że jednak wie. To jeden „z tych”; nieprzyzwoicie umie milczeć w trakcie rozmowy. Umie milczeć ze mną. Nikt inny tego nie potrafi. To jeden „z tych”. Poświęcił mi ostatnie dwa lata swojego niedoczasu. Żebym tylko mogła wygrać. To jeden „z tych”. Modlitwy o mnie zanosi do nieba. Żebym tylko mogła wygrać. To jeden „z tych”…Odporny. Nieobrażalny. Choćby się raz dał obrazić, to nie. Średnio przecież raz dziennie daję mu powód. Ja – średnio raz na dzień, pytam Boga czym zasłużyłam na to, że jest. Nie każdy ma to szczęście. Ja mam.
  3. Agnieszka.
    Ma dużo dzieci, kredyt budowę i świnkę morską. I jeszcze męża. W tym wszystkim mieszczę się jeszcze i ja. Jak ona to robi. To jedna „z tych”, z którą się gadało o przyszłych mężach. A dziś…Każda ma swojego księcia. Dopingujemy się. Choćby nie wiem co. Rożni nas wszystko, nawet numer buta. Włosy też mamy różnej długości, ale to nam nie przeszkadza. Nigdy nie potrafimy przez ten telefon, jak przyzwoite mężatki. W rozmowach nie przeszkadza nam nawet spalony obiad. Zdać relację o każdym dziecku i śwince morskiej to przecież nie tak szybko. Dzisiaj też. Jak zawsze długo. Ile się da. Piętnaście lat już nam na pewno zeszło. Jakby na dobre i na złe. Chociaż żadna z nas nie przyrzekała. Mam to szczęście. Prezydenci się zmieniają i papieże też. Kto by się przejmował tymi zmiennymi. W tej linii ciągle po staremu. Gadamy. To znowu jedna „z takich”, co się nie zdarza każdemu. A mnie się zdarzyła. Tak sobie myślę… ten Pan Bóg mnie lubi. Gdy powiedziałam – „wiesz, u mnie trudno”. Przejęła się. „Będę pościć, do odwołania, aż u Ciebie będzie lepiej”. Oferta nie do odrzucenia. Mam to szczęście…
  4. Big.
    Mój osobisty Duży Człowiek. Jest ze mną. 15 lat – ostatnie trzy – według obietnicy – „…i na złe”. Jak obiecał, tak zrobił. Bo przecież mam się gorzej, a on – wytrzymuje. Nawet nie narzeka. Nie ma mi za złe, że nie domagam. Właśnie kroi cebulę, ja przecież – uskuteczniam swe marzenia. On kroi cebulę. To nie było jego marzeniem. Kroić tę cebulę…I nawet się o to nie kłóci. I o to, że tygodniami nie ma obiadu, bo nie mam nastroju. 100% dużego człowieka z tylnego rzędu ławek. Tak się ustawił. Nie dlatego, że chciała. Ale zrobił to. Dla mnie. Piszę o nim bo ma to szczęście go mieć. A przecież nie każdy ma takie. A w zeszłym roku wymyśliłam: śpijmy na dworze. Bo jeśli głupie pomysły – to zawsze ja. Zgodził się. Chociaż bez przekonania. Ale zrobił to, dla mnie. Bo marzyłam właśnie o tym. To jeden „z tych”. Od samego początku. Niewirtualny. Dzień po dniu ze mną. W pracy też. Wyjątkowe mam szczęście. Przecież wiem. Doceniam to. Każdego dnia zadaję pytanie…czym sobie zasłużyłam. Niczym. Znam tę odpowiedź. Bo gdyby to było według zasług…Strach pomyśleć.

Zapraszam do sklepu online

Strona używa plików Cookies

Korzystając ze strony akceptujesz politykę prywatności i politykę plików cookies.