Gerson’s Trip: Brytania dzień 6 i…moje nowe buty.
Zastanawiam się czasem, czy ktoś ma w życiu lepiej niż ja. Bo przecież nie dość, że przybywam do obcego landu, który szybko staje się bardzo mój, z okna mam widok na czerwoną budkę telefoniczną, niczym księżniczka w wieży dostaję pokoik z łazienką na ostatnim piętrze domku z fioletowymi drzwiami to jeszcze… otrzymuję w prezencie od Betty piękną parę szpilek, o których pewne królewny tylko marzą. No bo przecież… nie samymi marchewkami kobieta żyje.
Chyba niewiele w życiu jest przyjemniejszych rzeczy i cenniejszych zajęć niż praca, współpraca i bycie z ludźmi. Moje prozaiczne bycie w kuchni…przynoszenie Betty tych zamienionych w sok marchewek i rozmowy do białego rana…o „życiu i śmierci” zaowocowały nowymi butami. Oprócz butów – wymiany życiowych spostrzeżeń… relacja – wierzę – na całe życie. Hm. I tak sobie dumam…nigdy nie wiadomo, co się wydarzy w wyniku zaistniałych sytuacji nawet tych, które wyglądają na bardzo złe. „Na Gersonie” mózgowie również doznaje detoksu 😉 Ale do rzeczy.
Szósty dzień wspólnego jedzenia zieleniny picia soków iiiii…. Betty pęka w szwach :). Uczucie, że sok wyleje się uszami z godziny na godzinę jest coraz silniejsze. Na szczęście moja towarzyszka tylko delikatnie trzepocze rzęsami a później – grzecznie popija soczek. Wczoraj było kryzysowo – zaostrzenie chorobowych objawów, bóle głowy i poczucie, że może by się tak zjadło białą bułeczkę? W nagrodę za przezwyciężenie kryzysu dziś Gerso-Pizza na obiad i życie znowu odzyskało barwy. Dziś ponownie samopoczucie bardzo korzystne, energia i chęć do życia – zatem wszystko to, o co nam chodzi. Takie huśtawki samopoczucia przy tego rodzaju dietach, terapiach oczyszczających to zupełna norma. Czasem bywa bardzo źle…dreszcze, gorączka, uczucie zbliżającej się grypy…U nas jednak znacznie łagodniej. Zatem da się żyć. Zwłaszcza, kiedy w sklepach, o tej porze roku cała paleta organicznych barw – czyli wszelaka eko-roślinność. I to w dobrych cenach. Ach. Jak ja mam to zabrać do Polski?
I nawet brytyjski Vogue…nawet tam jest bardzo Gersonowsko 😉